piątek, 29 marca 2013

1

Tysiące słów, tysiące łez, tysiące niezapisanych kartek.
Wagony, węglarki.
Wszystko zaczęło się, kiedy było mi szesnaście/siedemnaście lat i jemu też było tyle.
Z kuchennie rozgrywanej mafii gdzieś pośrodku jednych z bliższych memu sercu gór spotkały się nasze środowiska. Miał charakterystyczną czarną czuprynę i prawdziwy uśmiech, do tego oryginalne imię.
Wołali na niego G.
Wpadło mi to w pamięć i dźwięczało tak długo, że potem, po latach, stało się treścią. Do dziś nie wiem jak to się stało i On też nie wiedział. Po prostu nagle wstaliśmy i przyszliśmy do siebie, jak przychodzę ja do Ciebie, jak przychodzi porządek najzwyklejszych rzeczy, jak przychodzi chleb i mleko na poranny stół.
Jestem jestem jestem

Dzisiaj mija osiemdziesiąty trzeci dzień, od kiedy życie załamało mi ręce nad głową.
Mam dwadzieścia trzy lata i kocham Go, ale straciłam już kontrolę nad sobą.
Tak bardzo boję się tych snów, w których stoję przed Jego drzwiami i strzelam sobie w niechcianą głowę. Tak bardzo tego nie chcę, ale wiem, że mogę stracić siebie, zgubić pogubić zniszczyć, że nie wiem, w którą noc się stoczę, jeśli już teraz jest mnie tylko pół.
Dlatego wtedy, jeśli umrę, Kochanie, jeśli nie dam rady- zapamiętaj mnie, proszę tak, byśmy odnaleźli się nawet, jeśli mnie już nie będzie.
Póki jestem- piszę, jak zawsze pisałam.
Twoja Sonia.